Warszawa

Moskwa

Jakuck

sobota, 30 sierpnia 2008

Dzien 2 i 3: Moskwa

Wieczorem udajemy sie na Plac Czerwony. Niebo nad nami jest rozswietlone silna luna Moskwy a karki nas bola od ciaglego patrzenia w gore. Potem odwiedzamy budke z blinami, w ktorej pracuje sympatyczna pani Walentina.


Ludzie swobodnie pija piwo na ulicy, chocmocniejsze trunki sa zakazane. Idziemy jeszcze na Nowy Arbat i wracamy ostatnim metrem do Nataszy. Tu urzadzamy konkurs spiewu, ktory bezapelacyjnie wygrywa nasza gospodyni.

Rano pokonujac opor materii docieramy pod Kreml, po ktorym, jako rodowita Moskwiczanka, oprowadza nas Natasza (po rosyjsku!). Na Wzgorzu znajduje sie bez liku cerkwi, stare i nowoczesne budynki rzadowe (te ostatnie moze nie najlepiej tu pasuja) i gadzety w stylu nigdy nie dzwoniacego dzwonu i nigdy nie strzelajacej armaty.



Nastepnie rzucamy sie w wir poszukiwan naukowych i docieramy do GosKomStatu (odpowiednik naszego GUSu), gdzie dowiadujemy sie, ze rocznik statystyczny Republiki Sacha kosztuje 700zl i nie ma go aktualnie na stanie (pozostaje nam miec nadzieje, ze bedzie w Jakucku).

Nie dajemy jednak za wygrana i przemieszczamy sie halasliwym metrem do Uniwersytetu Moskiewskiego. Okazuje sie, ze budynek Uniwersytetu to wieksza kopia (a moze raczej pierwowzor) Palacu Kultury w Warszawie. Ogrom tej budowli, jak i socjalistyczna stylistyka sa przytlaczajace. Nawet wszystkie drogi w okolicy maja co najmniej po 4 pasy w kazda strone.

Socjalizm nie konczy sie tu jednak na architekturze: krewcy ochroniarze nie pozwolili nam wejsc do srodka, gdyz nie mielismy przepustek i stanowilismy potencjalne zagrozenie terrorystyczne. Udalo nam sie jednak spotkac na dole osobe pracujaca na Wydziale Geografii, nie przejela sie ona jednak zbytnio naszym losem. Stwierdzila nawet, ze w Polsce istnieja rownie rygorystyczne ograniczenia w dostepie do budykow uniwersyteckich. Pokonani niepodwazalna racja tego wywodu marzylismy juz tylko o zaspokojeniu naszych podstawowych potrzeb - rosnacego w trakcie tej calej imprezy GLODU. Na szczescie zeby dostac sie na Wydzial Chemii wystarczyly nasze polskie legitymacje. Choc obiad byl dosyc dobry i tani, wolelibysmy go jednak spozyc w towarzystwie geografow.



Niedaleko Uniwersytetu jest punkt widokowy, z ktorego mozna zobaczyc wieksza czesc Stolicy. Miasto jest rzeczywiscie gigantyczne, wrecz trudno sie pozbyc wrazenia, ze jego tworcy uzywali troche zbyt duzej skali. Czlowiek wszedzie czuje sie malutki, ale moze o to wlasnie chodzilo?

Wieczorem umawiamy sie z kolezanka Artura - Masza, ktora pokazuje nam nieco przyjemniejsze oblicze Moskwy. Na ulicy Czystyje Prudy znajduje skwer. Jest on miejscem spotkan mlodych ludzi, ktorzy siedza na lawkach i trawnikach grajac na gitarach i spiewajac. Wszedzie walaja sie butelki po piwie i ma sie wrazenie, jakby sie bylo na jednej, wielkiej imprezie pod golym niebem.

Jutro czeka nas kolejny etap podrozy - przelot samolotem (rosyjskich tanich linii lotniczych) do Jakucka, ktory zajmie mniej wiecej tyle czasu, co lot z Warszawy do Nowego Jorku. Miejmy nadzieje, ze my jak i nasze bagaze dotrzemy calo i na czas do tego odleglego miejsca, nazywanego czasami Жопой мира :)

Zapraszamy do ogladania zdjec!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Walentyna pewnie z niejednego pieca chleb jadła.

A co do tego dostępu do budynków uniwersyteckich to pewnie miała ta osoba na myśli naszą wydziałową bibliotekę, gdzie trzeba rozebrać się, pozostawić swój toboł w szatni po uprzedniej rezerwacji numerka, wpisać się na listę obecności, zdać legitymację, wykonać odcisk prawego kciuka i przejść weryfikację osobista u pana Wiesława.

Anonimowy pisze...

Witaj Piotrze takie armaty są też na Węgrzech mam nadzieję że nie nabite.Pozdrawiam KK